Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

chwila stukały o kamienie podwórka drewniane podstawki chińskich bucików kobiecych, szeleściały jedwabie i cienkie głosy śpiewne powtarzały monotonnie:
— Czy Czcigodna, Zgrzybiała Pani Chań-Wań raczy przyjąć życzenia nieprzebranej pomyślności od nędznej swej sługi?
Widocznie „Władca Wrót Zachodnich“ porobił w In-kou obszerne znajomości i zdołał zaskarbić sobie wśród ziomków uznanie, gdyż procesja gości nie miała końca. Brzeski widział doskonale ze swego ukrycia figury młodych i starych kobiet, podobne ze wzorzystych sukni fałdzistych, z uróżowanych twarzy, z dużych szpilek, tkwiących we włosach, z oczu czarnych, błyszczących, z kolorowych w rękach wachlarzy i kwiatów — do ogromnych barwnych owadów. Przysiadały w zabawnych głębokich ukłonach, niby dworskie damy.
Słyszał głos Lień, która odprowadzała gości często aż na podwórko. Raz poszła do wrót i, wracając, podniosła oczy do góry. W pstrej sukni, przepasanej szeroką, ponsową wstęgą, związaną z tyłu w ogromną kokardę, ubielona, uróżowana, z uczernionemi brwiami i ogromnemi szpilkami w wysoko zaczesanych włosach, była również podobna do kolorowej muchy. Spostrzegła go, zmieszała się bardzo.
— Pan... w domu?!... Pan... sam?!...
— Siań-szena zabrali przyjaciele, Ma-czży figluje z towarzyszami...
— Panu pewno tęskno?... Dla czego pan nie pójdzie do swoich rodaków?...
— Niema ich tutaj.
— Co za szkoda... Szkoda, że pan nie może przyjść do nas... jak dawniej!