W fabryce i na plantacji też wrzał ruch. Ślady spustoszenia dawno już tam znikły. Poprawiano stare budowle i wznoszono nowe za pieniądze zapłaconego przez rząd chiński odszkodowania.
Od czasu zaburzeń dyrektor bardzo zmienił się w swym obejściu z Brzeskim. Wykazywał mu wiele życzliwości i był dlań bardzo dobry. Czy chciał w ten sposób załagodzić przed nim swą winę, czy bał się, że Brzeski napisze list do wuja ze skargą — niewiadomo. Prawdopodobnie było w tym wszystkiego po trochu, a głównie stary filut czuł szczerą dla Brzeskiego wdzięczność, że uratował jemu i reszcie urzędników życie, że ocalił fabrykę od zupełnego zburzenia. Rzecz prosta, iż zechciał Brzeskiego mieć bliżej koło siebie, ocenił nagle jego znajomość chińskiego języka i obyczajów.
Przeniesiono więc Brzeskiego z próbiarni do biura. Dostał posadę po Serżu, Traktowano go tam o wiele przychylniej. Ale mimo to z twarzy chłopca nie znikał cień cichego smutku.
— Wie pan, radzę panu szczerze, niech pan rzuci swojego Siań-szena i przeniesie się do pokoiku nieboszczyka Serża. Gdy się trochę uciszy, dam Waniowi miejsce, niech sobie zamieszka gdzie na ustroniu. Ale pan niech raz z niemi skończy. Najlepiej, gdyby się stąd rodzina cała wyniosła — radził mu dyrektor poufnie.
— Pomyślę o tym. Teraz nie mogę. Stary chory.
— Właśnie teraz! Łatwiej się pan od niego odczepi! Niech mu pan da trochę pieniędzy. Ogromny z pana...