Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

Następnie sznur zadzierzgnął mocno za krawędź dachówek... Chińczycy szemrali w dole:

Niby żywa drabina...

— Dla czego nie odpowiadasz?
— Gdzieżeś się podział?...
— Zniknął jak zły duch...
— Coś brzydko wygląda to wszystko...
— Leźcie, bracia, na mur...
— Trzymajcie go... Może przebrany...
— Nie pochwali nas naczelnik!... O-ha!
— Milczcie, głupcy!... Rozbudzicie barbarzyńców... Gdaczecie jak kury... A tymczasem pierwszą kulę dostanę ja... Dobrze wam za murem, możecie się nie bać... Dla tego gadacie wiele!... Wystraszony zając zobaczył, czego niema, a wyście radzi okazji, aby zmykać!... Wszędzie węszycie zdradę! Nie będzie miał z was pociechy Wielki Pan Białego Lotosu!... — uspokajał ich Brzeski, zaciągając węzły sznura.
Już ślizgał się po sznurze na dół, a jeszcze szeptał zgorączkowanemi wargami: „Cicho! Cicho!...“ Pobiegł przez znajome dziedzińce i rychlo znalazł się przed ganeczkiem dyrektorskiego mieszkania. Nacisnął guzik elektrycznego dzwonka. Wewnątrz poruszono się niezwłocznie i w oknie błysnęło światło.
— Zginęliśmy!... Za późno! — pomyślał Brzeski, usłyszawszy szmer głosów, buchający znagła nazewnątrz, i jednocześnie ciężkie uderzenia w bramę. Z okna wyjrzał dyrektor.
— Co to?...
— Fabryka otoczona!... Powstanie!...
— Ach, to pan?.... Cóż to za powstanie? Gdzie?!