Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

ścigającym ich snopem światła, za którym wślad leciały kule coraz celniejszych strzałów.
Ale napad na bramę, ukryty za murami ogrodzenia, nie ustawał; zamki i wrzeciądze gięły się i pękały, zawiasy puszczały, ciężkie podwoje wypaczyły się poczwarnie — już nie mogły się długo opierać.
— Byle tylko do tego czasu rozgorzał na podwórzu stos!... — powtarzał niecierpliwie dyrektor. — Ach, byle rozgorzał, byle było widno!... Już poczęstujemy wtedy nicponiów zacnie!... Nie posmakują im nasze ołowianki... Znów dać im pigułkę!...
Rozległ się strzał i odpowiedział mu przeraźliwy, zamierający krzyk.
Ogniste oko latarni w dalszym ciągu szukało po ścianach i zakątkach fabryki nowych ofiar, — zbyt śmiałych lub nieostrożnych. Wkrótce zginęli lub znikli pojedyńczy wojownicy, a reszta schowała się przerażona. Jedynie tłum u bramy pracował dalej, bijąc taranami.
Stos na podwórzu rozgorzał, — zalał czerwonym blaskiem opustoszałe wnętrze fabrycznego dziedzińca i krwawą łuną buchnął wysoko w powietrze ponad murami. Zrobiło się jasno jak we dnie; było wybornie widać, jak huczące i pojękujące od strasznych uderzeń wrota drgają, wyginają się, chylą... Ucichła wrzawa, umilkły krzyki, przekleństwa, pojedyncze głosy, wszystko skupiło się w łomocie ciosów, spadających na wybijane podwoje. Wreszcie upadły z trzaskiem i w ciemnej paszczy odźwierzy zamigotały figury „bokserów“.
— Pal! — syknęła komenda europejska.
Z okien budynku buchnęły sine błyskawice, zagrzmiała ogłuszająca salwa, tłum w bramie zakotłował się, cofnął,