Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

na podwórze orszak dygnitarza i on sam ukazał się pod czerwonym parasolem z potrójną frendzlą.
— Dostojni goście i przyjaciele, znacie mię i pamiętacie, że zawsze czciłem was godnie i otaczałem opieką. Obecnie również przychodzę do was, powodowany współczuciem. Nic nie mam osobiście przeciwko temu, aby cudzoziemcy mieszkali wśród nas, dzieci Środkowego Państwa, aby zbierali i dorabiali się bogactw naszą pracą, Ale lud nie chce tego. Lęka się, że zamorscy goście, wzrósszy w liczbę, zechcą zostać gospodarzami kraju, wprowadzać swoje prawa i obyczaje, swój język i swoją wiarę przemocą, jak były już tego wielokrotne w mojej ojczyźnie przykłady... On żąda, abyście odeszli zawczasu... Powstał i grozi śmiercią każdemu, kto go nie usłucha. Chce zgładzić zamorskich gości, aby przerazić innych... Nie mogę pozwolić na to, ponieważ długi czas mieszkaliście tutaj spokojnie pod moją opieką... Odpowiadam za wasze życie i całość... Lękam się, że nie są one obecnie dość zabezpieczone w miejscu teraźniejszego waszego pobytu. — Dla tego proponuję wam, abyście wyszli z waszego ukrycia i oddali się pod moją obronę... Otoczę was wierną i mężną strażą w dostatecznej ilości i odprowadzę do miejsc bezpiecznych lub wyślę na południe do portów, gdzie mieszkają wasi rodacy... To będzie najrozsądniej, gdyż tym sposobem przerwiemy niepotrzebny rozlew krwi i uratujemy życie szlachetnych ludzi zamorskich... — tłumaczył Brzeski mowę dygnitarza.
Propozycja była tak niespodziewaną i dziwną, że oblężeni poprosili o czas do namysłu i narady.
— Zgoda!... — odpowiedział chiński urzędnik. — Choć położenie rzeczy jest jasne, ale sprawa przedstawia