Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

dym razie odpowiedź od konsula przyjdzie nierychło, a tymczasem was wymordują.
— Dobrze! Dziękujemy mu! Niech się o nas nie troszczy!... Jedzenia i prochu mamy dość... O żywność prosiliśmy, aby wypróbować jego przyjaźń!... A dla naszego bezpieczeństwa od nagłej napaści niech otoczy fabrykę własnemi żołnierzami i nie dopuszcza czerni do bitwy.
— Jeżeli natychmiast nie poddacie się dobrowolnie, każę sprowadzić armaty i zburzę wasze podłe gniazdo!... Czy myślicie, że ujdzie wam bezkarnie śmierć tylu walecznych? Dziesiątki ludzi zamordowaliście dzisiaj! Wychodźcie natychmiast na łaskę i niełaskę naszą, rozkazuję wam!... — krzyczał urzędnik rozwścieczony odmową.
Tłum, przysłuchujący się u wrót, głucho zaryczał. Zdawało się, że grozi nieoczekiwany napad i Europejczycy wysunęli z okien lufy karabinów.
— Rude wściekłe psy i zbóje!... Pocoście przyszli do naszego pięknego kraju uprawiać morderstwa!? Czyżeśmy wzywali was?!... Czyście nam potrzebni?... Nie chcemy waszych sztuk i waszej wiedzy... Wolimy wolność!... Zginiecie jak muchy! Zamorzymy was głodem, gdyż wszyscy razem nie warci jesteście życia jednego z braci naszych. Umiejętni zabójcy i rabusie!... Cała wasza nauka to mord i grabież innych! — wrzeszczeli i wygrażali im Chińczycy, cofając się pośpiesznie.
Europejczycy czujnie strzegli swych pozycji. Warty regularnie zmieniano co kilka godzin, a w nocy białe oko latarni snopem olśniewających promieni wciąż obszukiwało bramę, mury, podwórza i ciemne kąty. Węgli do elektrycznej maszyny mieli w piwnicach znaczny zapas, wodę doprowadzał z rzeki ukryty wodociąg. Chińczycy