Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tego nie mówiłem. Pan tylko do Pekinu? — spytał trochę łagodniej.
— Tak!
— Pewnie kazano panu razem ze mną zamieszkać!? Uważają, że mam za obszerny pokój... Stąd pewnie płynie... cała ta fotografja. A pan widzi, jak ciasno! Ale co robić!... Niech pan rzeczy rozkłada... Pan, zdaje się, na własny koszt?... Pan ma środki?!... Trzeba będzie wnieść łóżko...
— Czy warto? Prześpię się na ziemi. Przecie wkrótce ruszamy...
Fotograf bystro nań spojrzał.
— Skąd pan wie!? Czy baron co mówił?
— Nie, ale tak sądzę...
— Nie radzę... — bąknął i odwrócił się od gościa.

Ten, stropiony, nie wiedział co począć. Czuł, że trafił w jakąś sieć nowych dla niego stosunków i uczuć. Już trapił się, że jest ograniczony, że nie umie poznawać się na ludziach, że baron pewnie nie jest dobry.

Siuj

„Trzeba się mieć na ostrożności“ — powtarzał sobie. Stanął na uboczu i więcej się nie odzywał.
Fotograf zagłębił się w książkę. Czas jakiś trwało przykre milczenie; wreszcie przerwał je służący, który wniósł rzeczy i kufer Janka.
Dnia tego poznał Brzeski jeszcze dwuch członków ekspedycji, dwuch tłumaczów: Siuja, niemłodego już Chińczyka z twarzą pomarszczoną jak