Raz zagrodził im drogę wielki głaz, który musieli ominąć; drugi raz wyskoczyła podpora i ogromna bryła ziemi zawaliła pracownika. Wydobyto go stamtąd bez przytomności.
Kopano w głębokich ciemnościach, słabo rozwidnionych bladym płomieniem świecy. Dokoła wisiały czarne, niemiłosierne, twarde wiszary, czyhające na najmniejszą nieostrożność, aby połknąć śmiałków. Kierunek wskazywała im igła kompasu, a strzegł ich od zbytecznego zagłębienia się w ziemię lub wykopania na powierzchnię poziomnik wodny, mała rureczka pełna wody z kulką powietrza pośrodku. To oraz cykający miarowo zegarek byli jedynemi towarzyszami samotników, kopiących kolejno jak krety wyjście na wolność.
Nareszcie kopacze obliczyli, że są blizko muru, okalającego fabrykę. W parę godzin potym trafili na dolny brzeg jego fundamentu, przebili go jak bramę i poprowadzili swój podziemny korytarzyk pod polem. Wobec tego musieli zachowywać szczególne ostrożności, unikać hałasu i umacniać starannie strop, aby warty chińskie, przechodzące nad ich głowami, nie zapadły się czasem pod ziemię. Częstokroć słyszeli głosy i kroki Chińczyków tak blizko, że zamierali bez ruchu z przerażenia. Przypuszczali, że wykryto ich, że lada chwila oblegający zaczną wykopywać ich jak lisy z jamy... Choć więc dyrektor żądał, aby tunel wydłużyć ile się da w pole, oblężeni, znękani ciągłemi wzruszeniami i pracą nad siły, postanowili nie zwlekać ucieczki. Obfitość korzeni, które również bardzo utrudniały robotę, umocniła ich w przekonaniu, że już dosięgli krzewów herbacianych.
— Lecz jeżeli mylicie się?!... Jeżeli otwór przebijecie
Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.