na drogę. Dawał mu rozmaite rady, a topograf ze swego kąta dorzucał potężnym basem praktyczne uwagi.
Brzeski zapomniał o „ostrożności“ i wesoło opowiadał, jakie oni w gimnazjum urządzali łódką na rzece wyprawy i jakie czynili po temu naówczas przygotowania.
Nareszcie wyjechali wbrew posępnym przepowiedniom topografa.
Ciepła noc chmurna otulała okolicę. Blado migotał w ciemnościach szeroki, ubity gościniec stepowy. W dali miarowo turkotał powóz, w którym jechał przodem baron z fotografem i Małych. Reszta podróżników trzęsła się w wielkim dwukołowym wehikule, używanym w tych miejscowościach. Brzeski znajdował się w ich liczbie. Siedział na koźle obok Kirgiza woźnicy i myślał o dalekim domku w sąsiedztwie katolickiego cmentarza i o sobie. Był w rozterce z sobą. Wiele z jego pojęć i marzeń w ciągu tych kilku dni zachwiało się i pobladło. Dla