czego ci ludzie nie lubią się? o co walczą? i kto z nich ma słuszność? Przecież są towarzyszami na śmierć i życie? Wdzięczność kazała mu usprawiedliwiać barona, ale serce ciągnęło do doktora i opozycji... Obejrzał się na przyjaciół, którzy w milczeniu zawzięcie ćmili papierosy. Siuj coś niewyraźnie mruczał:
— Chy-ło-san-ki bu-da... chy-ło-san-ki... Ło-sa-ki ko-ło-ti bu-da... szib-ko...
Nikt mu nie odpowiadał, więc przycichł i zadrzemał.
Woźnica, który z początku wiele robił hałasu i batem wywijał, też przycichł i sennie się zakiwał: niepopędzane konie biegły wolnego truchcika.
Turkot jadącego na przedzie powozu cichł, oddalał się, wreszcie rozpłynął w głębokiej ciszy śpiącego stepu.
Przejechali tak spory kawał, senni i rozmarzeni, gdy ocucił ich nagle krzyk i tętent z tyłu. Brzeski schwycił porywczo za wiszący u pasa rewolwer, Kirgiz krzyknął i zaciął konie. Pomknęli szybko naprzód, ale jeździec ścigał ich dalej. Zabiło serce Brzeskiego:
— Nareszcie niebezpieczeństwo!... Barantacze[1] kirgiscy! — pomyślał i śmiało zwrócił się twarzą do nieprzyjaciela! Ale doktór i topograf wstrzymali ich zaraz.
— Stójcie! Zdaje się, że wołają na nas!... Coś się stać musiało! Może zapomnieliśmy czego?
Wkrótce dopędził ich jeździec i konia gwałtownie osadził. Poznali Szymona, sługę osobistego barona.
— Srebro!... — krzyknął zdyszanym głosem — zgubiliście srebro!
- ↑ Rozbójnicy stepowi — pozostałość dawnych czasów, kiedy Kirgizi uważali za najodpowiedniejsze i najszlachetniejsze zajęcie dla swej dorosłej młodzieży — rabunek na drogach przejezdnych kupców i karawan.