Przedmieść z tej strony miasto nie miało, gdyż lotne piaski podchodziły do samych jego murów.
Miarowym krokiem zbliżała się ku wrotom karawana, brząkając dzwonkami. Nagle Chińczyk, ukryty z boku gościńca, wystąpił na środek, przyklęknął na jedno kolano i wyciągnął rękę do pierwszego przewodnika ze zwitkiem czerwonego papieru, poznaczonego wzdłuż złotemi literami. Był to goniec, wysłany naprzód przez władze miasta, uprzedzone o przybyciu „zamorskich gości“. Czerwony papier wyobrażał bilet wizytowy urzędnika, który czekał opodal pod wspaniałym parasolem czerwonym z długą, zwisającą frendzlą.
Obok pachołek trzymał za uzdę osiodłanego konia.
Gdy baron nadjechał, mandaryn wyszedł na drogę i powitał go przyklęknięciem i wielokrotnym wstrząśnięciem zaciśniętych pięści. — Poproszony grzecznie, po pewnym wzdraganiu się dosiadł zręcznie wierzchowca i przyłączył się do orszaku. Odtąd zaczął się cały szereg ceremonji.
O kilka staj czekał ustawiony szpalerem z obu