Fotograf rad nierad musiał uczynić tosamo, gdyż tłum napierał ze wszech stron, krzycząc i giestykulując. Gdyby więc nawet chcieli, nie mogliby kroku przyśpieszyć. Tłum, choć zuchwały i rozigrany, nie ośmielał się dotychczas zaczepiać ich czynnie. Nagle Brzeski poczuł, że go ktoś w plecy mocno uderzył.
Stanął, odwrócił się i spotkał oko w oko z rosłym robotnikiem w niebieskiej nankinowej koszuli.
— Czego chcesz? — spytał po polsku.
Chińczyk zmieszał się i cofnął, tłum roześmiał i przestał naciskać. Niektórzy poznali go.
— Jan-żeń (cudzoziemcze)! — wołali. — Chua... chao!... (rysować dobrze). Pstryk... bu jao! (Pstryk... nie trzeba!)...
Robili odpowiednie giesty, naśladując to doktora, to fotografa, i wkrótce rozdzielili się na dwa wesołe chóry, z których jeden powtarzał:
— Chua chao!
A drugi odpowiadał mu przeciągle:
— Pstryk... bu jao!