Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pstryk... bu jao! — zgodził się Brzeski, ku wielkiej ich uciesze.
Odprowadzili go z wesołym gwarem do samych wrót mieszkania. Fotograf już tam był i narobił hałasu opowiadaniem, że na nich napadli, że Brzeski zbity, a może i... zabity.
Oficer straży z ironicznym uśmiechem wysłuchał opowiadania tłumacza o strasznym wypadku, ale posłał natychmiast kilku żołnierzy na ulicę.
Brzeski spotkał się z niemi w bramie. Tłum stał opodal i pokazywał mu na znak przyjaźni pięści z wyciągniętemi palcami. Młodzieniec zwrócił się i pożegnał z niemi po chińsku, wstrząśnięciem rąk. Wzamian usłyszał ryk zachwytu i bramę za nim zamknięto. I tłum i chłopiec rozstali się w równej mierze zadowoleni z siebie.
Taką była pierwsza Brzeskiego z Chińczykami znajomość.

VII.

Zanosiło się na to, że wyprawa ugrzęźnie w Chu-czenie na czas nieokreślony, a może nawet wniwecz się obróci. Mandaryni posyłali obiady coraz mniej wspaniałe i nie ukazywali się wcale. Baron milczał według swego zwyczaju i nikt nie wiedział o dalszych jego zamiarach. Część mulników i wielbłądziarzy odprawił niezwłocznie, reszty, która była zgodzona na całą podróż, a teraz odejść chciała, też nie zatrzymywał, ale dawał im za przebytą drogę tak mało, że ci zaczynali się burzyć.
— Nie możemy czasu za darmo tracić. My z tego żyjemy... rodziny z tego utrzymujemy... Więc albo niech ruszy karawana zaraz, albo nam płacić! Myśmy niewinni... Nie chcemy czekać!... — krzyczeli.