w dwa rzędy ośmiu chłopców, niosących czerwone, drewniane łopaty z napisami rang i tytułów Ti Duna. Dalej kroczyli czterej kaci; dwaj tłukli niemiłosiernie w błyszczące „lo“, dwaj wstrząsali długiemi batami i kajdanami na postrach winowajcom. Następnie dwaj słudzy piastowali ogromny, czerwony parasol o podwójnej frendzli, a za niemi dwaj inni nieśli wielki „wachlarz skromności“, poza którym Ti Dun, w razie potrzeby mógł w drodze zmienić ubranie.
Dwuch tragarzy dźwigało kufer z rzeczami, za niemi kroczyła straż piesza, niesiono drugi czerwony parasol mniejszy, z pojedyńczą frendzlą; wreszcie ośmiu żołnierzy ze smokami wyszytemi na plecach i piersiach dźwigało w pięknym palankinie samego Ti Duna. Poprzedzał go oddział „nieustraszonych tygrysów“, pstrych, jak rój świeżo wylęgłych motyli, a z tyłu towarzyszyła mu świta z sześciu oficerów na koniach, w świetnych mundurach, pióropuszach różnokolorowych i gałkach świecących na czarnych kapeluszach. Na tle szaro i błękitno odzianego