— Doprawdy, fantazja ludzka granic nie posiada! Nie mieć żadnych, ale to żadnych kwalifikacji na wodza, nie znać wcale miejscowych warunków i odważyć się stanąć na czele ekspedycji, choćby tak marnej, jak... nasza... sasko-gocko do djabła... per pedes apostolorum... Nie, to doprawdy byłaby szalenie wesoła frajdka, gdyby nie chodziło o naszą skórę! Czy uwierzysz, że my wcale nie bierzemy obroku dla koni? Sam nie ośmieliłem się zwrócić na to uwagi Jego Gockiej Mości, bo już wiem, że istnieją prawa sasko-stepowe na obronę „bryły złota“. Namówiłem więc Chińczyków, żeby ostrzegli. Ale gdzie tam! „Chińczycy łgarze, Chińczycy krętacze! Chińczycy wandale... straszą, głowę zawracają... A zresztą nic nie wiedzą! Siedzą po miastach, tylko opjum palą i piszą wiersze! My znamy stepy, tam na każdym kroku dosyć jedzenia. Tam stada dzikich koni wypasają się. My znamy stepy, bośmy jeździli parę lat temu pocztą do Urgi!“ Ha, ha! Przysięgam ci, doktorze, że wkrótce pozostaną z nas tylko tytuły: Nadworny lekarz i Główny Mapoczyn świętej pamięci Rzeczywistego Tajnego Radcy Sasko-koburg-gockich Izb handlowo-naukowych... Czy wiesz, że o mało nie zapomnieliśmy naczyń na wodę?! Dopiero wczoraj zwrócili nam uwagę na brak ich ci sami łgarze Chińczycy, co tylko opjum palą po miastach i piszą wiersze! Zawstydziliśmy się i posłaliśmy na targ, ale okazało się, że gotowych nie sprzedają, że trzeba obstalować i co najmniej pięć dni czekać. Baryłeczki muszą być płaskie, żeby można było je juczyć... Szczęściem, Chińczycy podarowali nam kilka. Pyszałek Ti Dun przysłał aż dwie... Aż dwie?! Czy doktór uważa? Ale doktór nie uważa!... Doktora obchodzą wyłącznie chrabąszcze, płazy i chwasty, a ludzie to tylko marny do nich dodatek...
Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.