Jedynie dla fotografa nie znalazł w swym sercu usprawiedliwienia. Fotogaf wciąż kłamał, podburzał barona na innych, podlizywał się, plotkował... Ale i fotograf... i fotograf zmieniłby się pewnie, gdyby wszyscy trzymali się razem.
— Nie, stanowczo nie umiem myśleć! — Po długich i daremnych próbach skupienia rozpierzchających się myśli, młodzieniec postanowił, nie tracąc czasu, nauczyć się porządnie rozumować, jadąc stepem na koniu. W tym celu postawił sobie szereg zapytań i starał się odpowiedzieć na nie kolejno i wyczerpująco:
— Zacznę od podstaw; kiedy je posiędę, łatwiej mi będzie wyrozumieć szczegóły!...
Czynił to sumiennie w przeciągu dni kilku. Jednak „myśli“ coś nie poprawiały się. Wciąż były jakieś rozwiewne, niespokojne, nieokreślone, niby tchnienia, zwiastujące w dzień cichy rychłą zmianę pogody. Rodziły się bez powodu i umierały, nim zdołał je sobie uświadomić. Mijały, podobne do tych lekkich słupów kurzawy, co niespodzianie wzdymały się na zbałwanionym morzu piachów, szły w nieruchomym powietrzu naprzełaj karawanie, niby procesja mar i opadały bez powodu nagle, jak nagle powstawały...
Chwilami cierpiał prawie od nawału nieokreślonych pragnień i mglistych pomysłów. Przypuszczał, że wszystko to pochodzi z braku nauki.
Poco istnieje świat? Jakie są cele człowieka? Co to jest narodowość? Ludzkość?... Istnienie?
Daremnie jednak biedził się, szukał form jasnych i dobitnych wyrazów. Słowa i myśli nie przychodziły, a wzamian budziło się w nim echo słyszanej w dzieciństwie piosenki i nucił ją w takt dzwonkom karawany:
Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.