Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

Droga otwarta... Służę panu! — odpowiedział Brzeski syczącym głosem.
— Aha! Wymawiasz pan posłuszeństwo?! Dobrze! Wiem, czyja to nauka, czyim jesteś narzędziem, i doniosę o wszystkim baronowi!... On wam nos utrze!... Ukróci te nieskończone bunty... Mło-ko-sy! — piszczał fotograf.
— Jeżeli pan... Nie wiedziałem, że pan prócz fotografji zajmuje się... donosicielstwem... — zabełkotał Brzeski, sam najeżdżając koniem.
Fotograf zbladł jak płótno, zawrócił się i pośpiesznie odjechał. Brzeski widział, jak, jadąc obok barona, opowiadał mu, machał rękoma i wskazywał głową w jego stronę. Był zły na siebie, ale więcej jeszcze na wuja... że mu kazał tych ludzi... szanować i kochać.
Doktór dostrzegł zajście i niezwłocznie do chłopca podjechał. Ten mu w krótkich wyrazach opowiedział całe zdarzenie.
— Źle się stało. Miałeś pan słuszność i mogłeś nie spełnić rozkazu, ale szkoda, żeś mu odpowiadał. Wierz mi pan, że dla ludzi nietyle są niebezpieczne ich postępki, ile ich słowa. Jesteś pan młody, wystrzegaj się zawsze... słów. Przez swe odpowiedzi dałeś pan fotografowi materjał do oszczerstw. O ile znam barona, będzie chryja! Szkoda, żeś go pan w milczeniu nie wyminął!...
— Nie puszczał mię! Koniem najeżdżał!...
— Trzeba było poczekać cierpliwie. Niech mi pan wierzy, żeby ze wstydem ustąpił! Poco pan powiedział „donosiciel“?... To źle! To bardzo źle! To już jest obelga!..
— Abo nie jest donosicielem? — uparcie powtarzał Brzeski.
— Przypuśćmy, że jest. Ale czy powiedzenie pana poprawi go?