— Niech wie!... Sam pan nieraz mi mówił, że lepiej powiedzieć w oczy, niż za oczy!...
— Mówiłem, ale nie w tym znaczeniu. Lepiej nic nie mówić, niż mówić za dużo!... A teraz co? Brzydka będzie historja!...
Brzeski nie umiał odpowiedzieć należycie doktorowi, choć nauki jego tym razem nie trafiły mu do serca. Miały w sobie coś, na co nie mogła się zgodzić jego gorąca i otwarta dusza.
— Będzie chryja! — przywtórzył topograf, gdy mu wieczorem opowiedziano wypadek. — Niechże pan pamięta... niech się pan nie odzywa. Ani słowa... Jak gdyby pan wody do ust nabrał. To najlepsza z Commerzienrathem metoda. Wygada się, wydyszy „swoje powietrze“ i przejdzie mu.
— Wcale mi o barona nie chodzi. Chodzi mi o to, żeby się to nie powtarzało... Ciężko mi znosić kaprysy fotografa i krew nieraz wre mi w żyłach!
— Młodzieńcze, oj młodzieńcze! Wiemy o tym... ale strzeż się! Ten niemiecki Ochs jest dość ograniczony, by popełnić wszelki gwałt, wszelkie nadużycie. Sam narazisz się na przykrość i postawisz mnie i doktora w trudnym położeniu. My stanowczo nie możemy wymówić otwarcie baronowi posłuszeństwa. To dla nas sprawa gardłowa. Przez wzgląd na matkę radziłbym...
Brzeski spojrzał z ukosa na mówiącego, potym zwrócił oczy na doktora. Ten milczał, ale twarz miał markotną. Brzeski po namyśle postanowił usłuchać rady przyjaciół.
Skromna melancholja, bijąca cały wieczór z postaci fotografa, oraz tajemnicze, wystraszone miny służby potwierdziły domysły przyjaciół. Po wieczerzy, spożytej
Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.