Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tu jest!... Tu było... Jam nie winien... — powtarzał uparcie Sodmun.
— Powiedz mu, Siuj!... kazał baron — powiedz mu, że ponieważ on ma taką myśl, że tu jest, to niech idzie i szuka... Niech idzie z bratem i szuka!.. Jeszcze nie ciemno! Niech idzie i niech nie wraca bez wody... Dosyć on nas wszystkich namordował... Czemu mówił, że drogę zna? Niech szuka!...
Zdjęto juki z wielbłądów i zrąbano na ogień stary, zwodniczy pień. Część ludzi jak rozszalała nie ustawała w kopaniu studni, węszyła w jamach ożywczą żyłkę wilgoci, przytulając spękane usta i rozpalone twarze do mokrych piachów.
Inni jak błędni krążyli wśród wzgórz. Nagle rozległ się krzyk niezwykły i Mongołowie w popłochu umknęli od jednej z wydm.
— Jerlik!... Dżołmus!... Chu-tzy!... — krzyczeli wystraszeni.
— Co to? Co się stało?! — pytano zewsząd.
— Małych, Siuj!... Chodźcie tutaj!... Co oni mówią? — pytał trwożnie baron.
Siuj nie odpowiadał i cofał się dalej od uciekających; Małych z wahaniem spoglądał na wydmę, gotów lada chwila przyłączyć się do zbiegów.
— Oni powiadają: „czort“, to jest zły duch!... — odrzekł nareszcie drżącym głosem.
Brzeski, topograf, doktór pobiegli natychmiast we wskazanym kierunku. Z ziemi wystawał wpół zawiany kościotrup koczownika. Wsparty na prawym łokciu, zdawał się wydzierać z więżących go do pasa piachów. Czarny warkocz, ocalały na żółtej czaszce, końcem tkwił w zaspie. Długie rękawy niebieskiego chałata zwieszały się z pisz-