Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

czeli i też grzęzły w piasku. Piasek, wstrząśnięty stopami ciekawych, wyciekał z oczodołów i ze szpar szczękowych cienkiemi brunatnemi strugami.
Baron kazał trupa niezwłocznie zasypać.
Długo jednak krajowcy nie mogli się uspokoić i raz wraz zwracali oczy na cichy pagórek. Widmo śmierci zbliżyło wszystkich. Ludzie obsiedli szczelnie ogniska, zmieszani razem, biali, bronzowi i żółci, panowie i słudzy.
— A to ci przygoda! — wzdychał Małych.
— Ta-ka i-si ni-che-lo-sa! — zgadzał się Siuj.
Wśród ogólnego rozstroju, tylko oficer chiński nie utracił zwykłej powagi i trzymał się na uboczu. Gromadka jego żołnierzy, wetknąwszy w ziemię spisy z kolorowemi chorągiewkami, siadła obok nich wkółko. Ręce oparli na kolanach, zwiesili głowy i zdawali się drzemać. Ale gdy Brzeski podszedł ku nim, jeden z nich podniósł głowę i szepnął z przejmującym uśmiechem:
— Mo-ju szuj! Mo-ju da-tzy! Bu chao! (Niema wody! Niema przewodników! Niedobrze!).
Był to tensam żołnierz, któremu worki zdjął Brzeski z pleców i na swego konia włożył.
Zwolna gwar zaczął ucichać w obozie. Ludzie, wyczerpani, senni, zwlekali ku ogniom swe węzełki i gotowali posłania. Chłód nocy ziębił nielitościwie niedokrwiste ich ciała. Większość już drzemała skulona pod przykryciem, gdy zjawiły się w obozie dwie mary, dwa cienie.
— Przewodnicy wrócili... Przewodnicy — rozszedł się szept i uniosły schylone głowy.
— Szuj!... Su! (wody) — bełkotali bracia, padając na kolana.
Okropne, podkrążone oczy w słup im stanęły, otwarte usta wydawały się czarnemi, wypalonemi dziurami.