Strona:Wacław Sieroszewski-Zamorski djabeł.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wody! — prosili, pełzając ku baronowi, który wyszedł, dowiedziawszy się o ich przybyciu.
— Znaleźliście?
— Kropelkę!.. Daj!...
Baron odwrócił się od nich obojętnie.
— Niech mi się nikt nie waży!... — rozkazał groźnie.
Wtedy Bage, który wił się u jego stóp, domyślił się widać z tonu głosu odmowy, gdyż z rykiem powstał i schwycił go za kark; baron szarpnął się, zwrócił, a jednocześnie podskoczył ku Mongołowi oficer i kilku żołnierzy.
— Związać go!... Obu związać! Dor, weź go!... Małych!...
Po krótkiej walce przewodnicy leżeli w pętach na piasku i szeptali nieprzytomnie.
— Szuj! — mówił cichutko, płaczliwie po chińsku Sodmun.
— Su!... ryczał po mongolsku Bage.
Dor chodził od jednego do drugiego i wąchał im głowy.
Brzeski nie mógł usnąć pod wrażeniem tej sceny. Obóz zamilkł, ognie przygasły, a on wciąż przewracał się z boku na bok, wsłuchując w coraz cichsze:
— Szuj!
— Su!...
Wreszcie i one umilkły, utonęły w chrapaniu śpiących. Przebóg! Ci ludzie umierają! Nigdy jeszcze śmierć, zadana przemocą, nie przeszła koło młodzieńca tak blizko. Zerwał się i usiadł na pościeli. Ciemny, nieprzejrzany mrok zalegał niebo i ziemię. Niedaleko czerwone zarzewia wypalonych ogni słabo błyskały w popiołach. Brzeski