Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/102

Ta strona została przepisana.

— Czytałem.
Machnął ręką.
— Chodźmy lepiej do bufetu!
Już zawrócili ku wiodącym na dolny pokład schodkom, gdy nagle nad szemrzącą wstęgą rzeki rozbrzmiała cudna pieśń, rozbita umiejętnie na głosy męskie i żeńskie, zlewające się w potężny muzykalny splot:

O nie odchodź, nie odchodź, cudowna!
Pozwól przyjrzeć się sobie dowoli...
Wołga prądy ma często burzliwe,
Pod Samarą hulają zbójnicy,
A w Samarze są piękne dziewczęta...

Kupcy wrócili i oparłszy się łokciami o burtę, pochyliwszy naprzód głowy, słuchali z przymkniętemi oczyma. Wkrótce przyłączyli się do nich wszyscy obecni na pokładzie, a i dużo innych podążyło z rozmaitych kątów.
— Śpiewają, śpiewają!...
— Znakomicie! Cudnie!
— Na pewno polityczni!... Nikt inny!...
— Na pewno... Ślicznie śpiewają...
— Teraz zmiana, słuchajcie!...

Zadręczony w niewoli okrutnej,
Ty spocząłeś śmiercią chwalebną,
W walce mężnej za sprawę ludową
Dałeś głowę swą bujną, ofiarną...
Aby wróg się nad tobą nie znęcał
Kiedyś konał, stanęliśmy wkoło.
I to myśmy rękami własnemi
Zamknęli ci oczy orlęce...