Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/114

Ta strona została przepisana.

W tej jednak chwili w drugim końcu pokładu buchnął chór głosów niezgrabnych i krzykliwych ale silnych:

Jeszcze Polska nie zginęła
Póki my żyjemy!...

— Co to, co to?...
— Nie przeszkadzać!...
— Cicho!...
— Niech śpiewają!...
— Ale oni strasznie fałszują...
— Beczą, niech Bóg uchowa!... A to śpiew narodowy!...
— Owszem, niech beczą ile chcą, ale jak my skończymy. Cicho tam, kiczliwe Lachy!... — wołał Orłow.
— Wy sobie, a my sobie!...
— Wcale nie!... Zepsujecie nam wjazd!....
— Cicho tam!... Słyszycie, wy buntowniki, miatieżniki! Szowinisty!
— To śpiewajcie co innego! Nie pozwolimy sobie wymyślać!... Hańba socjałom!... — krzyczał zapalczywie Barański.
— Jaka hańba?... Co za hańba!... Nie leź do cudzego klasztoru za swoją ustawą!... Słyszałeś... Będziemy śpiewać co nam się spodoba!
— Zobaczymy!...
— Międzynarodowy socjalizm zabrania nas padać na narody! — dowodził po rosyjsku Cydzik.