Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/118

Ta strona została przepisana.

gorączkowo Gawar, czepiając się ręki idącego ku wyjściu Wojnarta.
— Jaki parowiec? Co za panna? Śni ci się! — pytał ten ze zdumieniem.
— Nasz parowiec, holownik! A panna ta sama co w Moskwie!... Pamięta pan, z bukietem? Przycisnęli mię do samej burty w tej bójce, ale dobrze widziałem!
Wojnart zatrzymał się nagle:
— Gdzie była? — spytał głuchym głosem.
— Tu, tu!... na parowcu!... Wśród publiczności... wśród pasażerów — poprawił się.
— Starosta, starosta! Gdzież on się podział?... — wołano przy wyjściu.
— Idzie, już idzie...
Wojnart nagle potrząsł głową, wyrwał się z rąk chłopca i wyszedł, brzęcząc kajdanami w towarzystwie oficera i żołnierzy na pustą strzeżoną przez szyldwacha przystań, a stamtąd szeroką schodnicą na pełen ciekawych widzów bulwar miasta, oświetlony szeregiem gazowych latarni.