— To pan ją zna?...
— Owszem znam.
A...a jak się... ona nazywa?
— Jak się nazywa?... Nazywa się: Sara Bergson! — odrzekł zwolna.
— Żydówka?
— Żydówka.
— I... i on był... Żyd?
— Żyd. Szlachetny i mężny człowiek.
— Znał go pan?
— Znałem bardzo dobrze. Kolegowaliśmy w politechnice, ale różnych byliśmy przekonań.
Milczeli przez czas dłuższy, przyglądając się lustru rzeki, matowemu od rannych oparów, rumianemu od blasku wstającej zorzy.
— Powiedz mi, kochany! — rzekł nagle głosem stłumionym i serdecznym Wojnart, zbliżając się o krok do Gawara i biorąc go za rękę. Powiedz mi szczegółowo jak to było?
— Co?
— Na parowcu!... Coś mi wczoraj opowiadał... w czasie tej awantury... przed samem mojem wyjściem... Już mam wiadomość, wiem, że to prawda, ale chcę usłyszeć!... Rozumiesz: opowiedz wszystko, wszystko...
— Widzi pan, kiedy zaczęły się krzyki, wybiegły kobiety i też zaczęły wołać... Odwróciłem się więc, żeby zobaczyć kto... Byłem koło samej siatki... Jak nasi rzucili się, chciałem i ja z nimi, ale w tym rozruchu przycisnęli mię tak mocno do drutów, że nie mogłem się odrazu wytrwać!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/123
Ta strona została przepisana.