Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/126

Ta strona została przepisana.
XII.

Po wejściu w koryto Kamy parowiec holujący barkę musiał walczyć nietylko z prądem rzeki, lecz również z przeciwnym wiatrem, który, wpadając z północy w wąską dolinę porzecza, nabierał burzliwej mocy. Smagał nielitościwie górzyste brzegi, targał porastające je lasy, wojłoczył i przybijał do ziemi trawy na łąkach, zboża na polach, a samą rzekę bił, wyginał, wspieniał, iż huczała, wzdymała się i łyskała czubami fal jak zły gad.
Ciężko sapał parowiec, wydychając kominem czarne dymy i kłęby siwej pary, przebierał rozpaczliwie łopatami swych wielkich kół, jak pełznący pod górę żuk, ale posuwał się bardzo wolno. Rozhuśtana bałwanami barka co chwila szarpała wtył linę holowniczą, mocno napiętą przez opór wiatru i wody.
Napędzone z Oceanu Lodowatego szare chmury szybko i nisko biegły nad doliną, obrzucając rzekę i zielone brzegi ołowianym cieniem, rozwłócząc po górach i borach smugi mgły wraz z pluchotą.