Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/129

Ta strona została przepisana.

— Można będzie poruszyć kwestje narodowościowe i wciągnąć do dyskusji es-erów. Tu jest kilku polskich robotników, mało uświadomionych, należałoby na nich wpłynąć...
— Acha!... Dobrze!... Cóż dalej?...
— Więc zgadza się pan?...
— Od dyskusji... nigdy się nie uchylam! Mówiłeś pan z Gołowinem i Kotowym.
— Nie, zaraz idę do nich.
Lwów kiwnął głową, mruknął i znowu zabrał się do książki.
Kotow, rumiany, błękitnooki blondyn z dobrą mięsistą twarzą zgodził się natychmiast.
— Rozumie się, że trzeba te rzeczy po ludzku załatwić; jestem pewny, że znajdzie się wyjście zadowalniające dla wszystkich.
Łysy, blady, nalany Aronson, publicysta „mieńszewik“ również uznał potrzebę natychmiastowego zebrania:
— Przecież to Bóg wie co!... O mało się nie pobili!...
— Jakto: o mało?!... Oni się zupełnie pobili! — poprawił go Butterbrot.
— Trzeba koniecznie temu koniec raz na zawsze położyć! Jak myślisz Sergjuszu Michajłowiczu? — zwrócił się do Gołowina, tęgiego, wysokiego, siwego już mężczyzny, który leżał obok niego. Był to powszechnie znany i szanowany es-er, który już z trzecim nawrotem szedł na Syberję, tym razem do ciężkich robót.
— O co chodzi? Bo doprawdy nie wiem.