chwyca w naszej historji, brak walki klas, uważam za największą jej wadę. Długa martwota, obłomowski sen naszego narodowego organizmu w tem właśnie mają swe źródło. Chłop, wytwarzający wszystko, co mu było potrzebne w swojej rodzinie i gminie, nie interesował się nikim i niczem, zamknięty w swojej parafji jak ostryga w muszli. Pozostawał obcy i obojętny na sprawy ogólne nietylko Europy, lecz nawet własnego państwa. Co go mogły obchodzić wojny, upadki dynastji, rewolucje... Wszystko to było drobiazgiem wobec srokatej jałówki lub białego byczka, od których zdrowia i życia zależał bezpośrednio byt jego rodziny... Kłótnia dwóch bab sąsiadek miała dlań większe znaczenie, niż pogrom Francuzów pod Sedanem. I słusznie... Bo jego los nie był żadną niteczką związany z najdonioślejszemi wydarzeniami świata, dopóki on uprawiał gospodarstwo naturalne i nie wszedł w wielkie, wspólne wszystkim narodom, koło produkcji i wymiany... Dopiero zdobywczy kapitalizm, wkroczywszy triumfalnie na łany ubogich zbóż chłopskich, uczynił z oracza ziemi człowieka i jął go zwolna uczyć drogą bólów i doświadczeń osobistych, iż nic ludzkiego nie może mu być obce, że wahania się cen na rynkach Europy, napełniają mu lub opróżniają garnek obiadowy, że całe zelówki u butów zależne są od pomyślnie przeprowadzonej wojny lub upadku gabinetu jakiegoś nieznanego mu nawet z nazwiska
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/141
Ta strona została przepisana.