Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/146

Ta strona została przepisana.

— Odesskij ma głos! — powtórzył z naciskiem Gołowin.
— Panowie, towarzysze!... Wszystkie rzeczy, o których mówiliśmy tu wczoraj, są bardzo mądre, bardzo głębokie, bardzo przewidujące i bardzo potrzebne... Jednak zebraliśmy się zupełnie poco innego. Zebraliśmy się poto, aby rozsądzić czy jeden naród może drugi krzywdzić, czy może mu dokuczać i poniewierać nim. Ja rozumiem, że wszystko, coście tu, panowie, wczoraj mówili, też prowadzi do załatwienia w wielki sposób tej małej krzywdy, ale na to trzeba długo czekać... To tak jak biedak, który może mieć wielki zysk ze złożonego do banku grosza, jeżeli przedtem nie umrze z głodu... Ja się pytam, co z tego, że socjalizm kiedyś zwycięży i wszystkim ludziom da, co im się należy, kiedy przedtem ten socjalizm nie może wstrzymać pogromów ani w Odesie, ani w Kijowie ani nawet w Kiszyniowie... Ja się pytam, czy nie wszystko jedno człowiekowi, któremu zbóje gwóźdź w ciemię wbiły, albo kobiecie, której brzuch rozpruły, czy nie wszystko jedno im, kto ich ma zbawić: dyktatura proletarjacka, czy chłopska komuna, byle ich zbawiono, byle oni zostali przy życiu. Dlatego wy nie dziwcie się, że dla nas, Żydów...
— Nie dla wszystkich... Mów pan za siebie: dla bundowców! — syknął Butterbrot.
— Może być, że to tylko dla tych, co się jeszcze Żydami czują... A o to, żeby oni nie zapo-