Wzburzenie ucichło, wyprostował się; łagodnem prawie przychylnem spojrzeniem obrzucił skutego z sobą zbrodniarza, który mu się również uważnie przyjrzał i gdy po chwilowym postoju znowu ruszyli dalej już go nie szarpał, a nawet zapytał:
— Skąd to pan?
— Ja?... Z Cytadeli!...
— Takiem się domyślał!... A dokąd?...
— Nie wiem. Administracyjnie!...
— Acha. Dlaczegóż to pana kują?...
— Robią co chcą Czy to dla nich istnieje przepis, albo prawo!? Nawet własnych postanowień nie szanują...
— To prawda. Wiadomo — mungały!... A pan niech w krok stąpa, w krok, to będzie lepiej iść... — pouczał go.
Gdy znaleźli się na obszernym dziedzińcu przesyłkowego więzienia, już byli prawie znajomi i kryminalista dał Gawarowi szereg cennych wskazówek o Najłatwiejszym sposobie zdobycia sobie miejsca na pryczy, o porządku oraz ilości wydawanych racyj pożywienia, o możliwości wysłania listu do miasta.
— Niech mi go pan da, a ja już dostarczę. Za pieniądze i djabli skaczą!
— Nie mam pieniędzy. Odebrali mil
— No to panu przyślą z domu. Bez pieniędzy to tu źle... Niech pan napisze „gryps“; jak panu przyślą, to pan za przesyłkę zapłaci.
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/16
Ta strona została przepisana.