Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/188

Ta strona została przepisana.

będziecie musieli ratować!... Radzę cukru wziąć więcej!...
Dobronrawow tak manewrował, rozmawiając, że znalazł się rychło między strażą a towarzyszem.
— Zapewne. A wiele to w takiej paczce?
— Dziesięć funtów...
— Więc proszę... — długo się namyślał, trzymając wszystkich w napiętem oczekiwaniu — proszę... dziesięć takich paczek!... Chyba dosyć!...
— Niech będzie dosyć!... — zgodził się kupiec.
W tej chwili panienka wręczyła kupcowi pieniądze, otrzymała resztę i ukłoniwszy się głową wyszła ze sklepu.
— Co?... Mamselle! Ładna szelma!... — szepnął nadzorca, wiodąc za nią oczyma.
— Dużo tu takich, przejezdnych!... — bąknął kupiec, kiwając głową.
— Aleksander Tymofeicz, Marta Fiodor równa kazali prosić!... — cicho powiadomił go chłopak.
— Więc idziemy, panowie! Proszę bardzo na chleb i sól, na herbatę!... — zapraszał ten gościnnie.
Rozradowany nadzorca ruszył przodem, zanim poszli więźniowie, a żołnierze na końcu.
Stół był suto zastawiony butelkami i przekąskami.