Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/205

Ta strona została przepisana.

Wojnart ukryty za plecami przyjaciół, szybko pisał karteczkę.
— Na Boga, nie wpadnij!... — szepnął, oddając ją Dobronrawowi. — Myślę, że poznacie ją i że ona was pozna!...
— Pozna, pozna!... Z oczów jej patrzy, ze spryciarka! — odpowiadał Dobronrawow, zwijając starannie karteczkę.
— Zrobię wszystko, jak sobie życzysz!... Parfaitement? Nie wpadnę, nie bój się, nie pierwszyzna! Jak mię nie pozna, to jej mrugnę, albo powiem: Wojnart. Co, dobrze?... Zgadzasz się? A może lepiej, żebyś powiedział mi jej imię i nazwisko. Będę udawał, że jest moją znajomą, i w gruncie rzeczy należałoby mi wiedzieć na wszelki wypadek: kto ona i co ona dla was, towarzyszu?... Siostra, narzeczona?... Hę?
— Siostra cioteczna, kuzynka.
— Hm! Kuzynka?... Znamy się na tych kuzynkach!... Niechaj!... A dlaczego ona nie stara się o widzenie z wami, jak inne?
— Właśnie o to chodzi, przyjacielu, żeby nikt o niej nie wiedział!... I chciałem was prosić...
— Aha, rozumiem!... Dobrze, dobrze!... To wy uciekać chcecie!?...
Wojnart zlekka zmarszczył brwi.
— Tak, pytam!... Z przyjaźni... Ale widzicie, jak uciekniecie z drogi, to nas wszystkich przycisną, więc lepiej zawczasu wiedzieć!...