— To też, gdyby coś było na pewno, tobym uprzedził!...
— A druga rzecz, że jeżeli nie uciekniecie przed Tomskiem, to tam dalej trudno będzie... Kolej i konwój inny; tam linjowi żołnierze pilnują, a nie etapowe komendy... I oficerowie surowsi!...
— Cóż robić! Nie da się, to się nie da!... A może powiedzie się coś takiego wymyślić, że więcej nas uciec będzie mogło...
Dobronrawow drgnął i zamyślił się:
— Chciałaby dusza do raju, ale grzechy jej nie puszczą! Już ja to marzyć nie mogę o ucieczce; mnie nikt nie dopomoże, zgniję pewnie w katordze!... — westchnął.
— Ee!... Kto tam wie? — pocieszał go Wojnart, ściskając za rękę. — Więc będziecie pamiętali, że kartkę należy oddać jedynie do własnych rąk, w przeciwnym razie, zniszczcie ją, nie przynoście zpowrotem do więzienia... Proszę was bardzo o to!
Urwał, gdyż przegląd katorżników został skończony i kazano ich odprowadzić w głąb więzienia. Na tarasie został jedynie Dobronrawow, któremu pozwolono zaczekać na Butterbrota.
— Jestem nareszcie!... — westchnął ten, zblżając się ku niemu po rewizji. — Pocóżeś pan czekał? Nie mogłeś pan iść sam?... Teraz późno!... Nie wiem, czy zdążymy...
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/206
Ta strona została przepisana.