Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/211

Ta strona została przepisana.

Z wiosną w więzieniach... urwanie głowy!... Kłopotu mamy niech Bóg uchowa!...
— No, ale przecież jeść nam dacie?... Nie jedliśmy od samego rana... Przecież myślę, że i na dziś wyznaczono nam strawne?...
Nadzorca znowu pokiwał głową:
— Nie wiem — dziś komisja!... — bąknął powątpiewająco. — Kto za dzisiejszy dzień odpowiada, niewiadomo. Bo to ani wy w więzieniu, ani na parowcu... Trudno tę zagadkę rozwiązać!... Trzeba będzie papier pisać do Gubernji...
— A jeść?...
— Jeść!?... Nie wiem! Skąd mogę wiedzieć!... Naczelnik mówi, że nie ma dla nas pieniędzy... Trzeba do Gubernji...
— Więc dobrze!... Do gubernji... Wezwijcie władzę, powiedzcie, że my żądamy prokuratora!...
— Phi!... Późno już!... Biura zamknięte, prokuratora na mieście niełatwo znaleźć!... Zresztą nie przyjdzie w godzinach nieurzędowych... Też człowiek jest!...
— A... jeżeli bunt... z głodu?
— Bunt?... Od tego jest oficer konwoju!... Zresztą ja wam poradzę i gotówem pomóc: kupcie tymczasem za swoje pieniądze a jutro podacie prośbę, to wam zwrócą... Strawne nie może przepaść... Nie do pomyślenia!...
Na tem stanęło. Wojnart po krótkim namyśle przyjął propozycję i gburowaty dotychczas