Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/217

Ta strona została przepisana.

— Nie o niej mówię, a o interesach. Jej nie widziałem, nie przyszła...
— Nie widziałeś, nie przyszła?...
— Zato był jakiś jegomość w „grochowym paltocie“[1] i nawet się do nas przyczepił...
— Co ty mówisz?... O cóż was pytał?...
— Nic nie pytał, ale wtrącał się, ot, tak: a skąd to panowie? A jak tam panowie?... Czy możemy wziąć od niego karteczkę do jego znajomego tutaj?
— Kogóż nazwał?...
— Nie pytaliśmy się, odpędziliśmy go precz...
— Szkoda. Trzeba się było dowiedzieć... Może on tu w naszej partji ma wspólników.
— Jakich wspólników?...
— Ależ to szpieg, ajent?...
— Więc dobrze, żeśmy go odpędzili!...
— Niezupełnie... Lepiej było się dowiedzieć?... A tak nie słyszeliście w mieście, w sklepach od nikogo, czy nie było czasem w mieście... aresztowań?...

— Aresztowań?... Do głowy nie przyszło mi... Prawda, tej twojej panny nie widziałem, ale... nie byłem wprost w stanie myśli skupić, ten obrzydliwy żyd wciąż nu nad uchem brzęczał jak bąk. Wciąż ten sam, wciąż ten sam „majufes“... A drogo!... A poco takie wydatki!?

  1. U Rosjan „pan w grochowym paltocie“ — w paltocie koloru grochu — synonim szpiega. Termin wprowadzony przez satyryka Szczedrina.