Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/218

Ta strona została przepisana.

O jej! Aj waj!... No i kupiliśmy połowę tego, co trzeba. Wiem, że droga długa, że dostać nie będzie gdzie, lecz taka mię pasja wzięła, że powiedziałem sobie: „zdechnijcie, kiedyście mi tego żyda wpakowali“... Parfaitement!... Przecież pieniędzy jeść nie będziecie, a wtedy przekonacie się!... Tak to, drogi przyjacielu, źle!... Ale ranek od nocy mądrzejszy!... Idź spać i nie martw się... Jeżeli sobie jutro coś jeszcze przypomnę, to ci opowiem... Dobranoc!
Uścisnął rękę Wojnarta i wyciągnął się na swem cieniutkiem posłaniu, zrobionem ze starego chałata, przykrył zwierzchu kurtą więzienną i podciągnął pod siebie skromnie okute kajdanami nogi.
Wojnart stał chwilę bez ruchu z twarzą chmurną i zamyśloną; w gęstym mroku, przesyconym parą i szmerem oddychających we śnie piersi, czerwono płonął woddali ogarek świecy u wezgłowia zaczytanego w wielkiej księdze Lwowa.
Wojnart potrząsł głową, westchnął cichutko i podtrzymując łańcuchy, aby, o ile można, nie brzęczały, poszedł na swoje miejsce obok Gawara.