Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/220

Ta strona została przepisana.

wybrzeża i długo, nieruchomo patrzyli na oddalający się parowiec.
Skoro zaś parowiec przystawał do wąskiej, zbitej z desek przystani, natychmiast ścieżkami naukos po zboczach oraz schodami, wiodącemi wprost do pomostu biegły z koszami baby i dziewki, stare dziady i wyrostki, ofiarując jaja, chleb, obwarzanki, ser, twaróg, masło, ryby, ogórki, pieczone kartofle, po cenach bajecznie niskich.
— A co, nie mówiłem!... triumfował Butterbrot.
— Rozdać strawne towarzyszom na ręce, niech sami sobie kupują, co kto woli!... Największa suma zadowolenia z najmniejszą zatratą sił!... — nastawał.
— Tak, tak!... Dawajcie strawne, panie starosto!... — wołano na Dobronrawowa.
Ten słuchał, ale kręcił głową:
— Zobaczymy co będzie dalej... Zupełnie się nasza komuna rozpadnie... Nie będziemy mieli żadnego zapasu!...
— I Niech was o to głowa nie boli: zapasy za nas porobili chłopi!... Tu w Syberji chłopi mają obowiązek dostarczania partjom aresztantów pożywienia... Spytajcie oficera konwojującego.
— Co on wie, ten smyk i dureń!... — mruczał Dobronrawow.
— On wcale nie dureń!... On lepszy od innych, jakiś liberał, na wszystko pozwala!... Pozwolił niewiastom naszym z nami razem space-