Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/221

Ta strona została przepisana.

rować!... Już ja z nim mówiłem!... — bronił go Butterbrot.
— Cóż miał robić, jeżeli niema osobnego przedziału dla nich na pokładzie?...
— Mógł ich wcale nie wypuszczać, albo wypuszczać na parę godzin, a nas wtedy spędzać pod pokład i zamykać!...
— Za dużo kłopotu dla takiego pijanicy!...
— Cóż go to kosztuje? Kazałby żołnierzom...
— Nie kłóćcie się!... — godził zwaśnionych Wujcio. — Jeszcze raz przekonaliście się, że tylko pijacy mają w Rosji rozum i serce. Bezwarunkowo, że zrobił nam rozsądne ustępstwo. I niewiastom dobrze, i nam dobrze, i jemu dobrze!... Najwyższa filozofja życia, aby wszystkim było dobrze!... Czyż nie o to walczymy!...
— Racja, Wujciu!... Zaśpiewajmy, ale co wesołego!...
— Dobrze, proście niewiasty do chóru!...
Zebrali się śpiewacy, a za nimi wyległa na pokład i reszta więźniów, trochę podniecona pierwszym bezpośrednim udziałem niewiast w życiu zbiorowem. Marusia, Julja, Tatjana Andrejewna, Roza Isakowna zaraz stanęły w kole chóralnem i wysokie ich głosy zadzwoniły w pieśni ogólnej jak srebrne dzwonki:

Oczeńki jak zoreńki
Ruczeńki jak cwitoczki
Nożeńki jak łastońki...