Świegotały tenory i soprany, podczas gdy basy huczały monotonnie, dając im tło głębokie i rozlewne. Mało tym razem śpiewano pieśni rewolucyjnych. Po ślicznym, potężnym hymnie:
„Rewe taj stohne Dnipr szyrokij...“
zaśpiewano tęskną:
„Oj ne hody Hry-ciu taj na weczernyciu,
„Bo na weczernyci diwki czarownici,
„Kotra diwczyna czernobriwaja...
„Ta czarownyczenka sprawedliwaja...“
U drzwi, które wiodły do kuchni i pomieszczenia konwoju, wszczął się ruch, wieniec słuchaczów zlekka się rozstąpił i ukazał oficer konwoju z podoficerem. Stanął tuż koło chóru i oparł się malowniczo na szabli.
— Nu, nu!... Ja wam nie przeszkadzam, panowie!... — mruknął dobrotliwie, gdy śpiew przerwano.
— Bynajmniej!... — odparł Wujcio. — Bardzo prosimy!... Panowie a teraz:
„Na siewierie dikom!“
Tylko razem!... Proszę uważać na moje wskazówki!... A więc zaczynamy...
Pieśń, przepojona głęboką melancholją, popłynęła nad cicho szemrzącą rzeką jak stłumione, pełne łkania westchnienia.