Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/224

Ta strona została przepisana.

kiedy człowiek nie ma się nawet przed kim wypłakać, wszyscy uciekają, odwracają się... uchodzą!... Cóż z tego, że mam mundur, ale mam i duszę!...
— Co wy, Aleksandrze Pawłowiczu, wymyśliliście!?... Któż to od was się odwraca? Takich niema!... Słowo daję!... Wszyscy was szanują i lubią!... — pocieszał go, idąc za nim Dobronrawow.
Oficer zdawał się być nieutulony.
Gdy znikli, śpiew ustał na chwilę.
— Co za nowe „ami-koszonstwo“!?... Nie podoba mi się, och nie podoba mi się!... — zauważył głośno Awdiejenko.
— Psst! On nas obiecał puszczać na każdej przystani na brzeg, abyśmy mogli sobie sami kupować prowizję!... — szepnął Odesskij.
— Wszystkich?... — spytał Gawar.
— Wszystkich.
— A ja twierdzę, że nic dobrego z tego nie wyniknie... Ilekroć partje rewolucyjne schodziły ze swego nieprzejednanego stanowiska względem prześladowców, zawsze ponosiły klęskę... W dodatku to nam ubliża, ubliża cieniom tych co zginęli!... — powiedział gorąco Lwow.
— Przepraszam, nie mogę się zgodzić!... Każda chwila, każda sytuacja ma odpowiednie sposoby i drogi. Należy tylko nie tracić z oczu przewodniej gwiazdy; a że ktoś wybiera dogodniejszą ścieżkę i nie tłucze głową muru, to