kształcić żołnierzy i oficerów, którzy będą zczasem za tę niepodległość walczyli.
— No... a to, co pan wtedy mówił?
— To są moje osobiste poglądy.
Chłopak zamyślił się.
— Wie pan, ta nienawiść to mnie też dokucza. Czy nie lepiej, żeby się wszyscy pogodzili!?...
— Ba, zapewne byłoby najlepiej, lecz wątpliwa rzecz, żeby to się samo stało. Trzeba powoli stwarzać dla takiej zgody warunki. Swoją drogą rozbudzanie klasowej nienawiści ku temu nie prowadzi. Dosyć jej bez tego... Wystarczy aby klasy rozumiały swoje interesy, organizowały się dla ich wspólnej obrony... Nie powinny jednak nigdy przekraczać granicy szkodliwej dla całości... Na to potrzebne są instytucje, któreby regulowały stosunki klas... My jesteśmy pozbawieni takich organizacyj, u nas rozjemcą jest zawsze nasz wróg, obcy... dlatego cierpimy nad miarę, cierpimy wszędzie na każdem miejscu i pod każdym względem, bez nadziei na polepszenie... Doskonalenie charakterów, obyczajów i stosunków jest u nas zatamowane... Nietylko, że zabierają nam znaczne bogactwa materjalne, plony naszych trudów, lecz zmuszają nas tłoczyć się, szarpać i dręczyć nawzajem; jesteśmy niby trzoda niewolników, zamkniętych — w ciasnem więzieniu, wspinających się ku słońcu i światłu na ciałach braci, aby uniknąć uduszenia... Dlatego trzeba z tem skończyć, rozwalić
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/227
Ta strona została przepisana.