Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/23

Ta strona została przepisana.

— Jest język przyrodzony...
— Rozumie, się, jest język przyrodzony, matczyny!... — podtrzymał Gawara Wątorek.
— Ty jesteś głupi, Wątorek. Jak ty czego nie wiesz, to ty poco się odzywasz?... Czy ty będziesz się dla tego przyrodzonego języka zabijał? Czy kto słyszał, żeby dla przyrodzonego języka rewolucje robić!? Powiedz, czy jest w tem zdrowy rozum? Co?... Czy ty nie masz coś ważniejszego do zrobienia... dla nas, dla klasy pracującej?...
Tak dyskutując i rozmawiając, doczekali się wieczoru. Zapalono kopcące lampy naftowe, wstawiono do sali strasznie cuchnący kubeł i po przeliczeniu więźniów zaryglowano drzwi na całą noc. Gwar ucichł; coraz mniej snuło się szarych postaci w przejściach między pryczami, zwiększał się nieznośny zaduch i coraz głośniejsze chrapanie, bełkot senny i jęki wznosiły się i opadały wśród żółtawego zmroku na sali jak szmer rozkołysanej, cuchnącej sadzawki.