Do Tobolska przybyli późno wieczorem.
Dobronrawowa i Wujaszka, którzy obiecywali sobie, że całą noc spędzą w mieście i pobomblują dowoli, spotkał zawód oficer konwoju wytrzeźwiał i stał się naraz niezmiernie surowym służbistą. Nietylko nie puścił nikogo prócz starosty do sklepów, lecz i temu ostatniemu czas ograniczył do dwóch godzin oraz dodał mu podoficera aż z dwoma żołnierzami konwoju.
— Rozkaz!... Służba!... Noc... miasto... Nic nie mogę!... — odpowiadał urzędownie, chmurny, wyprostowany i zapięty na wszystkie guziki.
— Ale mnie pan musi puścić!... Jestem drugim starostą, mam dużo sprawunków, potrzebuję je osobiście załatwić!... Mnie zawierzyli towarzysze pieniądze!... — nastawał Butterbrot.
— Żyd... Nie!... Syberja... Granica osiedlenia... Zabronione... Prawo zabrania... Żyda... Nie mogę!...
— Co to jest?... To nonsens!... Jestem polityczny... Mnie wybrali towarzysze. Wszystkie
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/232
Ta strona została przepisana.
XX.