Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/244

Ta strona została przepisana.

dobroduszność chodząca... Tylko trzeba uwzględnić: każdy ma swoje ale — nie znosi „palestyńskiej szlachty“. Poco było posyłać Butterbrota!... Wogóle nieszczęśliwy według mnie to wybór. Cóżto mało mamy Rosjan, żeby zawsze i wszędzie pchać żydów? Nie przeczę — zdolni! Religijne przesądy również tępić należy... Zgoda! Racja! Ale trzeba liczyć się również z tem, że ogół, że lud prosty rosyjski, że przeciętny inteligent nie lubi żydów... To darmo, serce nie sługa!... Trzeba brać uczucia ogółu pod uwagę, nato jesteśmy przecie demokracją! — dowodził Wujcio, stąpając równie cicho po pokładzie jak Wojnart i Gawar.
— Cóż robić: zato oni was kochają do szaleństwa!... U nas w Warszawie, inaczej nie mówią jak po rosyjsku i na każdym kroku powtarzają „my ruskije“ — żartował Wojnart.
— W pociągach od konduktorów, nawet po wsiach od chłopów żądają, żeby z nimi mówić po rusku — dodał Gawar.
— Widzi pan!... A tutaj mają za złe, że ktoś wypije kieliszek wódki z człowiekiem, co krzywo na nich patrzył... Gdyby tak przebierać, nie byłoby z kim się trącać!... Ale nic z tego!... Na tym punkcie nie dojdziemy do porozumienia!...
— A delegacja?...
— Delegacja pójdzie, lecz zażąda jedynie wytłumaczenia się, co do „żyda“...
— Masz tobie!...