— Ech, panie Wujciu, kazałby pan zaśpiewać, czy co! Taka nuda!... — zwrócił się Cydzik do przechodzącego mimo Konratowicza.
— Abyście znowu awanturę zrobili!... Dajcie mi spokój, wszystko się nie klei! — odrzekł ten cierpko i odszedł w stronę stojących na uboczu Rusinów; ale tam też długo nie popasał i zwrócił się do grupy mężczyzn, otaczających Marusię i Julę.
— Tak, tak!... Nie marnujcie panie czasu, korzystajcie, pogrążajcie, dobijajcie... zwyciężajcie bez litości, gdyż wkrótce skończą się piękne dni Aranjuezu i zamkną was w waszej kajucie....
— Z jakiej-że to racji!? Cóż to Wujcio kracze jak czarny kruk?! Lepiejby Wujcio zaśpiewał!
— Nie mogę, bo... pieśni biblijnych nie umiem, a nic innego teraz nie wolno!
— Fe! Wujcio też został antysemitą!
— Nie jestem niewiastą, żeby kochać to, z czem mnie łączą wieczne łańcuchy!... Jeżeli zaś boicie się antysemityzmu, to pogadajcie z Butterbrotem — on was uleczy, jak uleczył już naszego oficera, który nienawidzi teraz nas wszystkich!...
— Byłam, jestem i będę zawsze przeciwną!... — szepnęła niespodzianie Róża Isakówna.
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/253
Ta strona została przepisana.