Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/254

Ta strona została przepisana.

— Wiemy, wiemy: pani jesteś urodzoną antysemitką! — przerwał z naciskiem, śmiejąc się Wujcio.
Dziewczyna pomyślała chwilkę, poczem opuściła oczy i zapłoniła się mocno.
— Obrzydliwy!...
Wujcio odszedł zadowolony, aby powtórzyć innym swój „kawał“.
— Ech, gdzie są najmilsi bracia moi: poeta Orłów i świątobliwy Dobronrawow!? — wołał głośno. — Trzeba coś przedsięwziąć, wywołać jakieś zdarzenie, inaczej z tej nudy powiesi się ktoś szlachetny!... A to podły kraj! Nawet nocy niema, aby ukryć znudzone obliczał... Wciąż ludzie, wszędzie ludzie i... słońce! Straszna rzecz, kiedy człowiek czuje, iż głupieje z szybkością iskry elektrycznej!
Zeszedł do kajuty, bardzo zadowolony ze swoich „niezwykłych“ zestawień, miał zamiar je publicznie powtórzyć, ale znalazł na dole ledwie kilku dziwaków, którzy nigdy prawie nie opuszczali swych posłań... reszta, nawet „wieczni czytelnicy“ wylegli na górę.
— Cóżto Wojnart?... Wy też, widzę, zapisaliście się do „braci śpiących“? — zapytał, dostrzegłszy na pryczy wyciągniętego Wojnarta z rękami założonemi pod głową.
Więzień uśmiechnął się chmurno.
— Tam za dużo ludzi!... — odrzekł cicho.
— Tak, tak!... To samo mówię!... A skoro samotność niemożliwa, to należy dążyć do zla-