na górze rozległ się tupot, szamotanie i głos zduszony, żałosny.
— Puśćcie mię... Ja sama tylko... do syna!... Tam mój syn... Nędznicy... Jak śmiecie? Co uczyniłam wam?
Gawar i Wojnart rzucili się na górę, a za nimi inni, ale ledwie wychylili się z pod pokładu, spadły im na głowy, na piersi i ramiona uderzenia kolb.
— Nazad, nazad!... Po jednemu!...
Zepchnięci na dół, polecieli na pnących się zdołu towarzyszy; zdążyli tylko dostrzec Sarę, trzymaną przez żołdaków za przegięte wtył ręce, z bluzką rozdartą na piersiach i z roztarganym włosem.
— Puśćcie tę kobietę!... Natychmiast puśćcie tę kobietę!... — krzyczał zdołu Wojnart, rzucając się po raz drugi na schody; za nim rzuciła się znowu garść robociarzy. Ale z otworu wynurzył się snop skrzyżowanych bagnetów.
— Nazad, bo będziem strzelać!...
— Cofnijcie się chłopcy!... Cofnijcie!... Tu trzeba inaczej!... — rozkazał Wojnart.
Zbiegł z innymi na dół i potoczył wzrokiem po kajucie; chwilę namyślał się, poczem skoczył ku pryczom.
— Wyrwać, chłopcy, wyrwać!
Natychmiast Cydzik, Wątorek, Wickiewicz, Barański, „Roch Kowalski“ podleźli zdołu i wysadzili głowami i barkami deski.
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/273
Ta strona została przepisana.