— Kapitalizm wyzuł ich ze wszystkiego a obdarzył chorobą i pijaństwem! — dowodził Lwow.
— Kapitalizm?... za Jermaka?... — spytał szyderczo Kotow.
— Owszem. Zdobywając rynki, on położył jego podwaliny... — podchwycił Aronson.
— Posłuchajte — budę prja!... — wstrzymywał Łyzoń odchodzących towarzyszy. Część została, aby posłuchać dyskusji, część przeszła na drugą stronę pokładu, skąd widać było zbliżający się brzeg płaski, błotnisty, porosły rzadkim cherlawym lasem.
— Tak będzie do samego Surgutu... — twierdził Leskow.
— Powiedz do Narymu!... — poprawił go ktoś z obecnych.
— Niech będzie do Narymu! — zgodził się. — Obie dziury wyższe, wprost wystawowe, pierwsza klasa! Siedzi tam naszych spora gromada... Surgut znam, bom uciekł stamtąd w przeszłym roku...
— Cóż tam robią?
— A nic nie robią. Głodują!... Tam nic innego robić nie wolno!... Władza surowo za tem śledzi!...
— Nas też tu coś w tym rodzaju czeka!...
— Ostrzegałem, ale ten Butterbrot więcej wierzy swym sylogizmom, niż świadkom naocznym!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/287
Ta strona została przepisana.