Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/288

Ta strona została przepisana.

— Myślisz?... A ja mniemam, że mu wszystko „ganz Wurst“, byle zrobić na złość es-erom!
W grupie Polaków również rozmawiano o wyczerpaniu, grożącem śpiżarni więziennej.
— Musimy się w Tomsku koniecznie oddzielić... Niech ich licho z ich komuną!... Raz niema, bo piją, drugi raz niema, bo się kłócą!... — dowodził Cydzik.
— Pewnie; wybierzemy sobie Wojnarta i będziem opływali jak pączki w maśle!
— Albo to było wtedy źle? — śmiał się Wątorek.
— Jeszcze niewiadomo, co będzie w Tomsku!... Czy nas tam nie rozdzielą? — zauważył doktór Frączak.
— Z próżnego i mądry nie naleje!... Chyba że nam dadzą pieniędzy; są w Tomsku podobno bogaci Polacy... — mruknął Wickiewicz.
— Tak, właśnie!... Możeby do nich napisać list zbiorowy!? — podtrzymał go Finkelbaum.
— Nic z tego! Ci, co chcą i mają co dawać, dobrze już pewnie obstawieni... A wszystko przez ten ich Czerwony Krzyż!... — gniewał się Barański.
— Bez pomocy towarzyszy Rosjan dawnobyśmy zginęli. Podział będzie zgubny pod wszelkiemi względami!... — zauważył spokojnie Potocki.
— Źle to i tak będzie!... Tu bezludzie, powiadają, zupełne!... Głód z braku sensu i rozporzą-