Strona:Wacław Sieroszewski - Łańcuchy.djvu/289

Ta strona została przepisana.

dzenia!... Trzeba było kupić na zapas, jak radził Wojnart — żywo odpowiedział Cydzik.
Gdy wieczorem znowu ogłoszono, że nie będzie kolacji i rozdano jedynie po małej porcji sucharów, powszechne rozgoryczenie wzrosło.
Tymczasem w nocy gęsta mgła znowu zatrzymała parowiec.
Dobronrawow przez oficera konwojnego zwrócił się do kapitana statku, aby sprzedał politycznym trochę żywności; ten odesłał go do intendenta i kucharza, ci zaś zgodnie odpowiedzieli, że zapasów na zbycie nie mają, że lękają się nawet, czy im samym wystarczy dla własnych pasażerów oraz załogi.
Wieczorem urządził Dobronrawow zebranie i przedstawił stan rzeczy; z obliczenia resztek prowizji, oraz przybliżonego czasu trwania podroży wynikło, że trzeba, by porcje wszystkich wydawanych produktów zmniejszyć o połowę.
Propozycja przyjęta była posępnem milczęniem.
— Ja się nie zgadzam!... I za co?... Co ja winien jestem, żeście głupie wydali rozporządzęnie!... Niech inteligenczja, która wszystko robi według swego widzimisię, nie je! Co mię to obchodzi. Jom to nic nie kosztuje! Brzuchy od próżniactwa i rozmaitych pieczeniów mają małe. Ale ja robotnik, pracujący w pocie czoła muszę mieć, co mi się należy!... I będę miał, a wy choć sobie zdychajcie!... Nie prole-